Wątpliwości dotyczące zakupu mieszkania przez premiera Stanislava Grossa przerodziły się w minionych dniach z afery medialnej w kryzys rządowy. Nie spowodowały go jednak mało wiarygodne tłumaczenia premiera, skąd w 1999 r. wziął pieniądze na mieszkanie, ale nowe odkrycia dotyczące działalności gospodarczej jego żony. Niedawno kupiła ona kamienicę z kredytu, za który poręczyła jej przyjaciółka – właścicielka budynku, w którym znajduje się dom publiczny. Związki rodziny Grossów z kobietą, która prawdopodobnie ma powiązania z półświatkiem, stały się dla Miroslava Kalouska, przewodniczącego partii ludowej – jednej z dwóch, które współtworzą koalicję z socjaldemokratami Grossa – oficjalnym powodem, by domagać się dymisji premiera. Gross i socjaldemokraci zareagowali groźbą, że jeśli chadecy nie zmienią zdania, to zostaną wyrzuceni z rządu.
To, co wygląda na potencjalnie poważny kryzys konstytucyjny, może jednak zakończyć się patem. Jednym z powodów jest to, że wyjście ludowców nie musi być jednoznaczne z upadkiem rządu. Jego dalszy los zależałby wtedy od komunistów. Jeśli nie zechcieliby współpracować z Kalouskiem oraz szefem opozycyjnej Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS) Mirkiem Topolankiem w sprawie wyrażenia wotum nieufności, to Gross i jego mniejszościowy rząd mógłby utrzymać się przy władzy aż do regularnych wyborów w czerwcu 2006 r.
Kolejnym problemem Kalouska jest jego własny wizerunek. Jeśli z pozycji moralnych zaatakowałby Grossa ktokolwiek inny niż Kalousek, który sam w przeszłości był podejrzewany przez media o różne machinacje finansowe, to pozycja szefa rządu byłaby słabsza.
Były prezydent Vaclav Havel zauważył w wywiadzie radiowym, że afera wokół mieszkania Grossa jest absurdalna. Media prześladują go głównie dlatego, że w odróżnieniu od innych polityków nie potrafił załatwić sobie na czas odpowiedniego alibi. Kiedy bowiem dziennikarze dopytywali o źródła swojego majątku właśnie Kalouska lub też szefa klubu poselskiego ODS Vlastimila Tlustego, odpowiedzieli oni, że pożyczek udzielili im przyjaciele, którzy pragną pozostać anonimowi. Media uznały te odpowiedzi za wystarczające.
Havel zwrócił jednocześnie uwagę na bardziej istotny aspekt tej sprawy. Jest nim to, że Gross miał w przeszłości podejrzane kontakty, jeszcze jako szef MSW wywierał wpływ na niektóre prywatyzacje (choć nie miał do tego prawa) i otoczył się ludźmi związanymi z czeską komunistyczną „normalizacją“ po 1968 r. – i to są powody, dla których powinien ustąpić. O możliwych związkach działalności gospodarczej jego żony z półświatkiem już nie wspominając.
Kalousek oświadczył, że ludowcom najbardziej przeszkadzają właśnie niejasne interesy pani Grossowej. Jednocześnie jednak jest w tym mało wiarygodny. Nie tylko dlatego, że on sam nie jest uważany za człowieka o czystych rękach, ale także dlatego, że domagając się rezygnacji Grossa, odmawia jednocześnie wycofania z rządu swoich ministrów. To sprawia wrażenie, że ludowcy czekają, aż w końcu uda im się jakoś porozumieć z socjaldemokratami i w rządzie pozostaną zarówno Gross, jak i oni.
Problemem jest też to, że zgodnie z czeską konstytucją doprowadzenie do przedterminowych wyborów nie jest łatwe. Kalousek, a także prezydent Vaclav Klaus – domagający się rozwiązania kryzysu – dobrze wiedzą, że efektem radykalnych żądań mógłby być także mniejszościowy rząd Grossa, co bez wątpienia doprowadziłoby do umocnienia pozycji partii komunistycznej. A tego w Czechach nie życzy sobie żadne ugrupowanie demokratyczne.
Gazeta Wyborcza – 23. 2. 2005